Tego roku miałam okazję po raz pierwszy uczestniczyć w koncercie Bieszczadzkie Anioły, na którym starsi koledzy bywają, rzec by można, już od lat.
Jak co roku przed koncertem udają się na wędrówkę po Bieszczadach, więc i tym razem, podtrzymując tradycje, udaliśmy się by zdobyć Połoninę Caryńską.
Piękne widoki i wspaniała przyroda na długo zapewne utkwią w naszej pamięci. Mimo napiętego planu i braku czasu znalazła się również chwilka na kąpiel w górskim strumyku i degustację miejscowych wędzonych serów.
Emocje były duże, czuliśmy, że „do gwiazd jest bliżej niż krok”.
Lasu szum, piękny śpiew i dolinka pośród drzew... Wszystko to przypomina mi koncert pt.: Bieszczadzkie Anioły, w którym miałam przyjemność uczestniczyć 12 sierpnia br. W słoneczny, sobotni poranek z grupką z naszej szkoły wyruszyliśmy na poszukiwanie nowych wrażeń.
Koncert poprzedziliśmy spacerem na najwyższy szczyt Bieszczadów - Tarnicę. Szlak naszej wędrówki nie był jednolity – czasami było błotko, duże i małe kamienie, leśne ścieżki i całkiem wysokie ziemne stopnie. Jednakże trudy dotarcia do celu z pewnością rekompensowały nam niesamowite widoki, które mogliśmy podziwiać. Człowiek w takich miejscach zapomina o problemach i po prostu cieszy się życiem i otaczającym go pięknem świata.
Następnie udaliśmy się do Dołżycy koło Cisnej, gdzie miał się odbyć koncert Starego Dobrego Małżeństwa. Występ poprzedziły prezentacje muzyczne różnych grup wokalnych. Kiedy w końcu SDM pojawiło się na scenie publiczność nie kryła swojej euforii. Nie ma się czemu dziwić – teksty utworów są oryginalne, ciekawe, przepełnione uczuciowością i nutką tęsknoty za tym, co przeminęło; a w połączeniu z piękną, melodyjną muzyką dają świetny efekt.
Emocje były duże, czuliśmy, że „do gwiazd jest bliżej niż krok”. Śpiewaliśmy znane piosenki tego zespołu kołysząc się w takt muzyki, którą echo roznosiło po całych Bieszczadach.
To było dla nas niezapomniane przeżycie. Warto jest czasami odciąć się chociaż na chwilę od codzienności i spędzić trochę czasu na łonie natury, gdzie oprócz refleksyjnej muzyki można usłyszeć głos własnego, nigdzie się nie śpieszącego serca.
Na kolejny koncert zapraszamy za rok. Naprawdę warto!
Koncert odbył się w Dubiecku. W urokliwej scenerii i półmroku klezmerskie utwory w oryginalnym języku idisz, w wykonaniu Quartetu Klezmers Trio brzmiały niesamowicie. Coś dla ludzi którym „pop-chałtura” nie wystarcza. Gorąco polecam!
24,5 godziny z wakacji Czyli co można przeżyć między 7:00, a 7:30
Jest 13 sierpnia, sobota, siódma rano do mojego domu wpada nasza ekipa i pierwsze pytanie jakie usłyszałam to: "Mariola, jedziesz z nami na koncert SDM’u? Na wpółprzytomna zgodziłam się nie bardzo wiedząc na co.
Nie przypuszczałam, że czeka mnie 24,5 godziny niezapomnianych wrażeń. Tak jak mówi jedna z piosenek SDM’u "krok swój (dwa samochody) skierowaliśmy do Górnej Wetliny". Podróż zleciała szybko, a im bliżej celu, tym więcej otaczało nas "wariatów" takich jak my (kilku dosiadło się nawet do naszych samochodów, więc zrobiło się ciasno), jadących kilkaset kilometrów by wysłuchać paru piosenek. Kiedy dotarliśmy na miejsce okazało się, że do koncertu jest jeszcze trochę czasu i mieliśmy do wyboru czekać lub iść choć na chwilę w góry. Czas pozwolił nam odwiedzić jedynie Małą i Wielką Rawkę. Na szlaku spotkałam bardzo sympatycznego Piotrusia, którego musiałam nieść na rękach. O 18 byliśmy już z powrotem na dole - czyli w Górnej Wetlinie. Mimo iż padał deszcz na miejsce koncertu napływały tłumy. Zajęliśmy miejsca (około 400 cm2 na osobę) i z niecierpliwością czekaliśmy na dalsze atrakcje. Na początek mieliśmy okazje posłuchać amatorów, którzy wypadli naprawdę nieźle. Już około 20 tej na scenie pojawiły się profesjonalne zespoły min: Bohema i Czerwony Tulipan.
Chciałabym wspomnieć o niezwykłym gitarzyście z zespołu Bohema, jego gra tak mnie zafascynowała, że na chwilę zatraciłam poczucie czasu. Kiedy na scenie pojawiło się SDM publiczność zaczęła szaleć (było już sporo po 1 w nocy) wszystkich poniosły wspaniałe rytmy muzyki. Były i takie momenty, kiedy publiczność sama zaczęła śpiewać, a ku mojemu
zdziwieniu słuchający znali wszystkie utwory. Koncert zakończył się po 3 trzeciej nad ranem ale czekała nas jeszcze jedna niespodzianka. Kiedy wracaliśmy zabraliśmy ze sobą pewnego niezwykłego Stopowicza (była czwarta nad ranem), który jak wyznał postanowił wstąpić na parę minut w Tatry i wejść na Rysy w drodze do Katowic. Gdy wróciliśmy była 7.30 i właśnie "wstawał nowy dzień ".
Środa,
12 marca 2010.
Patryka, Gertrudy, Giny, Reginy, Reny, Jana
Niezadowolenie z siebie, to podstawa każdego prawdziwego talentu.